Zresztą to nie był finał, to była uwertura. *
Słońce
zlizało zimę z dachów. Nic więcej.
Mieliśmy
parę gwoździ i drewno kruche niczym
czerstwy
chleb. Tak mało nas było, choć każdy wieczór
zbierał
czyjeś cienie z poszycia. Nie uwierzysz, tatku,
mijał rok, a
modlitwy wciąż niosły zapach krochmalu.
O świcie
sen-jaszczurka wpełzał pod kamienie;
ciążył na
skroniach, niedośniony jeszcze.
Kiedy
nadszedł maj, koła wrzynały się w błoto,
w żywą ranę.
Dwie mile, droga u stóp miasta, twierdzy.
To w maju
przyjechał stryj. Prosto z Davos. Wiecznie
z papierosem
w ustach. Całował piersi Maliny i moje
włosy.
Trzeciego dnia zwieźli fortepian, czarny jak śmierć,
mogiła matki
po roztopach. Brzezina pęczniała w deszczu.
Nie wiem, co
dalej. Baby mówią, że pogoda.
Mamy dwa
krzyże i okno otwarte na oścież; powiało
od wschodu i
mówią, wyschnie – gościniec, ściana,
grób.
Jeszcze sny nie te. Ale kiedyś zelżeją.
* J. Iwaszkiewicz, Brzezina
umiejętność budowania tak zgranych i ładnych obrazów to sztuka. Nie sądzę, że to jest jedynie wyćwiczone. Skłaniałbym się bardziej ku stwierdzeniu, że jest to niewyobrażalnie duży talent, tak duży, że mój sięga mu jedynie do kolan. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńtym razem nie wiem, co odpisać.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie, Arku:)