Czas zapalony w lampie temperuje gwałtowność płomienia. Żeby mówić o ogniu lampy, należy oddychać spokojnie.
G.
Bachelard, Płomień
świecy
Czasem prześladuje mnie myśl, że o
czymś nie pamiętam.
Wtedy wracam najczęściej. Mijam próg,
stosy czapek, kapcie
nieboszczków walające się po sieni i
myślę, że tak oto zatrzymuje się czas,
by potem delikatnie spuchnąć, wydać
woń i zbutwieć.
Którędy teraz: do kuchni czy schodami
na poddasze?
Szyby uginają się pod naciskiem
dłoni. Wyciągam ramiona do kwitnących lip
i jeszcze dalej – chwytam kominy i
dachy, przaśne domki,
ogrody, upiorne bramy majątków.
Światło. Pożeramy się nawzajem,
przeistaczamy.
Cienie pączkują na ścianach, chcą,
by nadać im twarze i imiona.
Za moment opadną, wpełzną między
deski, a ja
podążę ich śladem. Bo nie ma innej
drogi do krwiobiegu domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz