poniedziałek, 21 marca 2011
Wytopy
zima była niczym narośl na żywym, gotowym do miłości
ciele. nadziei mieliśmy mnóstwo: tyle co sikorek za oknem
i słoniny rozwieszonej na gałęziach zdziczałych śliw.
ani krzty bólu. żółty piec kaflowy, poranny zgrzyt żeliwnych
drzwiczek. kuchenne ściany przesiąkały szumem odbiorników,
rozmowami po północy i dźwiękiem radzieckiej pozytywki.
dalej było już tylko jasno i ciepło. może swetry mieliśmy
grubsze, a może troska topiła śniegi i tkała z nich obejścia
pełne rozgadanych strumyków.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz