gdziekolwiek przyklękam. gdziekolwiek
rozszczepiam się w ciało przechodnia i w imię jego,
tam jest miękki umbrowy pejzaż.
wypełniam go prawie doskonale sztandarem chuścin,
krzywymi mokrych horyzontów. strzechą łatam dachy
a rumiankiem piach, którego kręgosłup pręży się
nad pszenicznymi żebrami.
kiedy wieczory przysychają do płócien, drzewa
o pomarszczonych palcach drapią niebo. sprzed chaty
stara wieszczka na łusce oleju odpada.
nie wywróży deszczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz