nie zdążyliśmy
zagrzać wszystkich barowych
stołków w
zachodnim kwartale miasta, lecz
bieg rzeczy jest
zmienny. Coś pęka, topnieje
na czołach
starców rysując bruzdy i zakola.
Wiślane bulwary.
Marzec wydmuchiwany
naprędce jak
dym podczas przerw, między
pierwszym a
czwartym piwem, przez sen albo
ucho igielne.
Mnożą się perspektywy,
które nanosisz
na papier i nie ma w tym nic
dziwnego, że
wiosna przychodzi do Krakowa
spóźniona,
kładąc się na schodach
cuchnących kocim
moczem. Marcuje
się, kwietniem
wrasta do ust. O tyle jesteśmy
nadzwyczajni,
że potrafimy obudzić się
na właściwym
przystanku. Bierzesz mnie
na język, smakujesz,
by zaraz wypluć jak
pestkę i sprawdzić,
skąd tym razem powiał
maj. A ja
kicham na wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz