rozsypane za progiem słońca – na ząbek czosnku, tymianek.
Zgrzytanie zębów i obracanie w proch. Kiedy sny donosisz,
pękate brzuchy grabów i osik, świńskie koryta, podkowy,
płód żywy w twojej histerii – wiecznie głodny, gorący
na języku odciętym jak pępowina. Wina nalej, ze skrzepów
palce i piąstki posklejasz. Z tej krwi rzewne piosnki,
przywidzenia,
dwie piersi nabrzmiałe o świcie, rozkołysany biały sad.
Pod twoją opiekę – zaropiały kącik oka, ślina ciepła i
obfita.
Powstań, madonno z podbrzuszem obolałym od skurczów.
Pokaż się, zlizawszy boleść jak chorobę z czółka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz