Chwycił mróz, pierwszy w tym roku, lepki, rozkojarzony.
Sarnie tropy przecinały ścieżkę
białą od nocy i gładką.
Jeszcze parę kroków, syneczku – pamiętam szyszki, okółki
chorobliwie wiotkie, niby ręce
kwitnące sińcami
w przegubach. Pędy gęstniały,
rozszczepiały się dziko.
Upadłaś w poszycie, jeszcze
jesienna, pachnąca chrustem,
do ust ci przymarzały piosneczki.
Chwilę błyszczysz, potem
gaśniesz. Nie wierzyłem, kiedy szeptałaś w pościeli –
broń nas, od wszelkiego złego. Światło odbijało się rykoszetem
od drogi. Cała byłaś jasna, nieukończona,
wyjęta ze snu
jak pacierz o świcie. Wracaliśmy do
leśnej poręby, a może to ja
wracałem, miękko po śniegu, z
igliwiem w butach.
Gratuluję wyróżnienia w Refleksach:)
OdpowiedzUsuńal-szamanka