Jerzy Duda-Gracz, Wiosna (1997) |
Obdarzeni
miłością, konturem – miękką kreską
pytamy:
którędy na drugi brzeg? Tam ciała blakną
wolniej i
wysuszone odpadają jak płaty farby.
Runęły mosty.
Zastygając w jednym pokoju
okrywamy pledem
nogi (przypominają dwa patyki
podbite
pożółkłą podeszwą – pamiętasz? ta piszczel
wciąż
straszy: zza stołu, psiej budy, wychodka).
Zetrzyjmy pot
ze skroni, śmierć stanie się znośniejszą;
jej szorstkie
futro pozostawi na rękach zapach łoju.
I znów
przyjdzie wietrzny, brudny marzec,
a mężczyźni zasiądą
na progach, patrosząc jagnięta;
ze strachu
cuchnące mięso. Drogą spłyną mydliny
i krew; wartkie
strumienie pomyj, z których
powstawać będziemy
od nowa i układać się do snu
na poboczach,
miękkich poduszkach mleczy.
Cicho, ciii. Podwórza zaniosły się
kaszlem
popiołu.
Oderwanie duszy od ciała nastąpiło zbyt
szybko; resztki
materii przylgnęły do płotu,
by nie ugiąć
się pod ciężarem własnych głów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz