zima

fot. Grzegorz Raczyński

Czasami przychodziło mi siadać na wilgotnym parapecie i leniwie spijać resztki sinych, zbolałych mrozem dni. Wtedy myślałam, że równie dobrze mogłabym być duchem, co przychodzi gdzieś nad ranem i oto wszystkim zdaje się, że to martwa powłoka wyśnionych już, zużytych snów, które widać wyraźnie tuż po przebudzeniu na tle ścian siwych od dymu i rudych od gwoździ.

Może właśnie na to byłoby mnie stać. Póki co w skórę wbijała się chropowatość stołu, a ja wpatrywałam się w kłąb pary idącej z ust jak z wnętrza domostwa, jednego z tych, co zaczynają właśnie świecić okienkami pod pręgami lasów i grzbietami gór, wdzięczącymi się u horyzontu łagodnie jak białe puchate koty. Słuchałam jak sąsiedzi zamykają okna, zakręcają rury i gotują wodę na herbatę. Życie tętniło w każdej szczelinie i w każdym kącie.

Wcale nie chciało mi się spać.

.