piątek, 17 września 2010

Witraże

Wychodzimy z lata. Zagnieżdżeni w sierpniach
ciepłych i jasnych. W myślach niosących zapach siana,
mokrego drewna. Kiedy dotykasz, nawet najdziksze
ścieżki prowadzą do domu. Gdzie moje ciało. Moje

ciało składające się z ziemi przyprawionej wilgocią.
Mój język rodzący słowa śliskie i nieuchwytne. Moje
usta żyjące barwą odbitą.

I nie ma drzew, które wrastałyby mocniej w ramiona.
Nie ma miast wrysowanych delikatniej w linie naszych
brwi. Jeśli jesteśmy naprawdę, to powiedz, gdzie zaczyna się
obłęd: czy w opuszkach palców czy na ścianie
poruszonej światłami nocnych lamp.

Jeśli jesteśmy, to przypomnij, gdzie skończył się siwy
Beskid, nasze cienie i krótkie sny. Odbierzmy sobie wzrok,
by znów stać się powietrzem. Wodą. Przydrożną
czeremchą. Lisim futrem.

poniedziałek, 13 września 2010

Ugór


nabierali w płuca dymu spod strzech. ogniska mruczały
cicho, omijając ich ubrania i włosy. patrzył na nią a potem
na krzyże ropiejące przy nagich rozstajach, gęsi wszywające
w niebo dźwięk troparionu. mieli pajdę chleba za pazuchą
i życiorysy wymalowane na rękach jak smugi torowisk.

myślał, tyle drogi do świtu; i ziemia tak głucha,
że można się na niej kochać nie mówiąc o miłości.
jesień wolno zasychała na progach. tylko najpłytsze sny
były w stanie wyczuć łoskot kół pod miastem, a z błota
ulepić siedliska i dnie przeraźliwie białe.