wtorek, 15 kwietnia 2014

Matrioszka

Wypełniamy coroczny rytuał odchodzenia. Tej nocy
zaorane pola będą gorączkować po blady świt.

Całując mnie w czółko, przywołasz po raz enty te same historie.
O dziedzicu, niemieckich sklepikarzach albo styczniu 1945, kiedy zrośnięci jęzorami
wód nie mogliście pójść na żywioł, a polodowcowy kraj
jak obraz dokonywał się czystym cięciem w rozrzedzonym powietrzu.

Opowiesz mi o grodach sterczących w strefie przyboju:
pełnych praśmieci i śmierci. Bezimiennych, nieopisanych. Dzikich
kaczek. Opowiesz mi, a ja taka rozespana i drżąca
wyczekiwać będę narodzin swojej matki –

zupełnie jakby to było zależne ode mnie.
Kreacja poza wszelką dialektyką. Rozpruwanie ziemi
uwikłanej w następujące po sobie wyże i niże baryczne.
Zgrzyt i zatrzask. Zębów, drzwi albo okien,

które wypuściły kolejnych domowników, znacząc odległość
stąd do nieba, rozbłysku supernowej, zgruchotanych kości.

sobota, 12 kwietnia 2014

Ucieleśnienie



Czas zapalony w lampie temperuje gwałtownć płomienia. Żeby wić o ogniu lampy, należy oddychspokojnie.
G. Bachelard, Płomień świecy

Czasem prześladuje mnie myśl, że o czymś nie pamiętam.
Wtedy wracam najczęściej. Mijam próg, stosy czapek, kapcie
nieboszczków walające się po sieni i myślę, że tak oto zatrzymuje się czas,
by potem delikatnie spuchnąć, wydać woń i zbutwieć.

Którędy teraz: do kuchni czy schodami na poddasze?
Szyby uginają się pod naciskiem dłoni. Wyciągam ramiona do kwitnących lip
i jeszcze dalej – chwytam kominy i dachy, przaśne domki,
ogrody, upiorne bramy majątków.

Światło. Pożeramy się nawzajem, przeistaczamy.
Cienie pączkują na ścianach, chcą, by nadać im twarze i imiona.
Za moment opadną, wpełzną między deski, a ja
podążę ich śladem. Bo nie ma innej drogi do krwiobiegu domu.