piątek, 17 marca 2017

Zaświaty i prześwity
















Kreacja to proces złożony. Odbywa się w środowisku
chaosu, tajemnicy i wyblakłego inkaustu – słów wyrzucanych na brzeg
jak bursztyn i po przypływach zbieranych do kieszeni naprędce;
imion układanych w retrospekcje, przypuszczenia i cienie,
kiedy zwołujemy opiekuńcze duchy, ich nosy

o profilu tak znajomym, zmęczone ręce i obrączki,
które sami wsunęliśmy na palce.

Kreacja nie ma końca: na ten obraz lub podobieństwo
przeistaczam się w ciała kolejnych domostw, ulic, cmentarzy,
które tętnią moją krwią, nanosząc nowe blizny i zadrapania;
a wtedy oni jeden po drugim odpadają z moich ścian
i cofam się do dnia, w którym wszystko było białe i świeże jak

krochmal na pościeli,
koronka w kołysce.

czwartek, 19 listopada 2015

Ostatnie kuszenie

Zaczęło się od lipy: marzec na pęczku,
pęknięta ściana, dziadek w berecie z antenką
na wpół pochylony. Wycięli i koniec.

Naście lat. Nie płakałam, myślałam: ech, 
kawał świata przede mną, będzie się w co wgryzać, 
tyle jabłek, ust i Bóg wie czego jeszcze. 

Ostała się grusza i dom, starowinka wiecznie samotna,
wyczekująca kogoś lub czegoś przy głównej ulicy;
bidulka stuletnia z okładem
zajęta przez nowotwór od progu po strych.

Alicja myła okna.
Każdej wiosny kłęby sierści obrastały zapiecek.

Ubywało nas
aż wreszcie ubyło kątów, pająków, krzeseł,
ślizgającego się po dachówkach światła.

piątek, 13 listopada 2015

Palimpsest

Sny są miarą odległości. Opowiadam ci o miejscach,
które o świcie bledną i stają się płaskie jak fotografia 
(zresztą, wszystko tutaj jest jakby mniej realne:
szpaler brzóz za garażem i kanka z mlekiem na progu,
plac targowy, cmentarz). Więc może tak naprawdę
nikt nie umarł, może tamta noc nigdy nie nastąpiła,
jedynie oczy zamknięto

albo to okiennice – zakleszczone w mojej pamięci –
 mącą głębię ostrości i barw.

Sny są miarą przywiązania. Zaplótłszy historie, choroby
i przekleństwa, jesteśmy jak dwa drzewa rosnące zbyt blisko.
Wkrótce rozsadzimy ściany naszych dawnych domostw, 
by z pacierzy i lamentów posklejać nowe,
ciut chybotliwe – ciepłe jak pocałunek.

piątek, 21 sierpnia 2015

Punkty wyjścia

Oto widmo środka świata: przenieśliśmy się do miejsca,
które dawno przestało oddychać. Ostatni trop widniał na mapie
niczym plama na skórze; brunatny, budzący złe przeczucia,

o niewyraźnych konturach. Teraz należy przywrócić pamięci:
moją i twoją, wody i powietrza, gliny i szkła. Kiedy zaś poruszą się cienie,
wszystek popiół spłynie ku miastu, a noc uleci parą z ust – 

wtedy oznajmię: koniec sezonu. Słońce malować będzie szron 
fioletem i seledynem. Zdążymy coś odbudować, nakreślić kolejne mapy;
dynie – urosną pękate niby garnki. A garnki – pękną jak słowa.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Szkicownik

Cienie kładą się na dachach jak koty. Przy Largo di Torre Argentina 
wprawione w ruch powietrze gęste jest od zdrad i mimozy.
Nim zdążyliśmy uwić gniazdo, kolejna wiosna obrosła w mewi puch 
i kurze łapki pod oczami – nieco z beztroski, ciut z niedospania.

I tak staliśmy się pęknięciem w czasie. Napięciem między wielością a pełnią, 
w której słowa – co głośniej wypowiadane – rozmazują sylwety kopuł. 

Kiedy mówimy do siebie: spójrz – wtedy pocięte na warstwy miasto 
z wolna stapia się w brzemienne, ciepłe ciało. To w nim zapisane są echa 
wszystkich zbrodni, miękkość piersi i podbrzuszy, jednia oraz przypadkowość.
To geometria dziejów: misterne konstrukcje więźb, oprawy blejtramów 

i siła dłuta wymierzonego w kamień niczym rostra w stronę zatoki. 
Idzie noc. Wraz z nocą zjawiają się duchy. Marmur jest biały, 

a my całkiem nadzy: dwa wilcze oseski 
z mlekiem matki na pyszczkach.

czwartek, 30 lipca 2015

Rozwarstwienie

W każdej grudce ziemi mieści się dialektyka umierania 
i narodzin. Rozsypane u kolan znaki utworzyły milczące konstelacje, 
mieszając się z gliną, potem i rosą. Ożywiłaś je tylko na moment, 
spójrz, już zaczynają wysychać – mówisz, a ja dodaję: 

jak gdyby chciały od nowa wedrzeć się w głąb tej wsi, 
tego globu, czasu, może wieczności. 

I naraz wybija południe. Wyczekujemy kolejnych tropów, 
celebrując pocałunek ładu z chaosem; które to już z kolei 
spotkanie Italii z Barbaricum? Suche zagony powiły rumianek,
na miedzach topole sterczą jak szpalery cyprysów.

Tak oto staje się świat, proszę was, droga publiczności. 
Przed nami jak klatki filmu przewijane od końca do początku 
potwierdzają się zamierzchłe przestrzenie oraz czasy. 
I nic nam do tego; imitatio Dei, powtórzenie, retrospekcja. 

Płyniemy falami, wznosząc się i opadając 
w lustrzane odbicia historii.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Matrioszka

Wypełniamy coroczny rytuał odchodzenia. Tej nocy
zaorane pola będą gorączkować po blady świt.

Całując mnie w czółko, przywołasz po raz enty te same historie.
O dziedzicu, niemieckich sklepikarzach albo styczniu 1945, kiedy zrośnięci jęzorami
wód nie mogliście pójść na żywioł, a polodowcowy kraj
jak obraz dokonywał się czystym cięciem w rozrzedzonym powietrzu.

Opowiesz mi o grodach sterczących w strefie przyboju:
pełnych praśmieci i śmierci. Bezimiennych, nieopisanych. Dzikich
kaczek. Opowiesz mi, a ja taka rozespana i drżąca
wyczekiwać będę narodzin swojej matki –

zupełnie jakby to było zależne ode mnie.
Kreacja poza wszelką dialektyką. Rozpruwanie ziemi
uwikłanej w następujące po sobie wyże i niże baryczne.
Zgrzyt i zatrzask. Zębów, drzwi albo okien,

które wypuściły kolejnych domowników, znacząc odległość
stąd do nieba, rozbłysku supernowej, zgruchotanych kości.

sobota, 12 kwietnia 2014

Ucieleśnienie



Czas zapalony w lampie temperuje gwałtownć płomienia. Żeby wić o ogniu lampy, należy oddychspokojnie.
G. Bachelard, Płomień świecy

Czasem prześladuje mnie myśl, że o czymś nie pamiętam.
Wtedy wracam najczęściej. Mijam próg, stosy czapek, kapcie
nieboszczków walające się po sieni i myślę, że tak oto zatrzymuje się czas,
by potem delikatnie spuchnąć, wydać woń i zbutwieć.

Którędy teraz: do kuchni czy schodami na poddasze?
Szyby uginają się pod naciskiem dłoni. Wyciągam ramiona do kwitnących lip
i jeszcze dalej – chwytam kominy i dachy, przaśne domki,
ogrody, upiorne bramy majątków.

Światło. Pożeramy się nawzajem, przeistaczamy.
Cienie pączkują na ścianach, chcą, by nadać im twarze i imiona.
Za moment opadną, wpełzną między deski, a ja
podążę ich śladem. Bo nie ma innej drogi do krwiobiegu domu.


poniedziałek, 11 marca 2013

Odbicia

Ubywa nas, Alutko, więc zamknij drzwi.
Tyle marców schodziłyśmy w tym domu na pamięć,
aż kołyski powyrastały w progach. Zaokrągliły się
brzegi, kąciki i skraje – już nigdy nie krzykniesz,

uderzając łokciem o stół. Wyschniemy lada dzień,
niech tylko skóra przylgnie do kości, a języki do podniebień.
Podniebnych pościeli. Jak ścieli się ciało pośród rosy –
opowiesz mi, jak zmysły traci spięte klamerką;

czy tak właśnie spięte jesteśmy, przyklejone
do okien w noc, gdy cała okolica gaśnie niby świeczka?
A gdy za obraz wtykasz wierzbinę? Gdy biją pioruny,
stapiają łańcuch, leczą? Ubywa nas, Alutko,

lecz chyba już nic nie możemy zrobić. Ze wstydu i żalu
zapadamy się w ziemię, dachówka po dachówce.
Niedoczekane jak pokolenia, których nie stworzysz,
a które ja rozsieję we mchu i okruchach cementu,

by uwierzyły własnym oczom. Koniuszkiem palca
dotknę chorego miejsca na mapie, oznaczę rozstajne
drogi, mosty. Kuchenne światła tlące się w kałuży.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kręgi. Wiosna

Może nie zdajemy sobie sprawy, może
nie zdążyliśmy zagrzać wszystkich barowych
stołków w zachodnim kwartale miasta, lecz

bieg rzeczy jest zmienny. Coś pęka, topnieje
na czołach starców rysując bruzdy i zakola.
Wiślane bulwary. Marzec wydmuchiwany

naprędce jak dym podczas przerw, między
pierwszym a czwartym piwem, przez sen albo
ucho igielne. Mnożą się perspektywy,

które nanosisz na papier i nie ma w tym nic
dziwnego, że wiosna przychodzi do Krakowa
spóźniona, kładąc się na schodach

cuchnących kocim moczem. Marcuje
się, kwietniem wrasta do ust. O tyle jesteśmy
nadzwyczajni, że potrafimy obudzić się

na właściwym przystanku. Bierzesz mnie
na język, smakujesz, by zaraz wypluć jak
pestkę i sprawdzić, skąd tym razem powiał

maj. A ja kicham na wszystko.