niedziela, 25 kwietnia 2010

Historie


droga zaglądała daleko za widnokrąg. oszroniałe
badyle przemieniały się w kwiaty, a pobocza lęgły wiosnę
po pierwszym kontakcie ze słońcem.

wtedy nikt nie łatał dziur w rękawach czy chustach;
może to dzięki nim miałaś więcej światła na skroni i nadgarstku,
a mała patrzyła dużymi, niebieskimi oczami.

czekałem na dzień, w którym twarze i domy będą
zupełnie jasne, a na blachy upadną ostatnie iskry z pieca.
skąd mogłem wiedzieć, że klisza się prześwietli?

nawet bydło nam zabrali i pędzą na wschód.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Lekcja


nastaje pora deszczowa. odwieczny rytuał: ojciec chowa
do kieszeni papierosy i wychodzi. zawsze lubił patrzeć jak woda
zabierała nam podwórze, powiększała niebo, podwajała liczbę kominów
i dachów. idę za nim. wabi mnie zapach i mętne światło.

chwilę później brodzimy w trawie, mlecze sięgają do połowy łydek.
zdarza mi się podnieść kamień lub ślimaczą skorupę, nazwać drzewo
które ledwo co otrząsnęło się po deszczu. ręce ułożone w koszyczek
nastawiam jak pułapkę i czekam.

wieczór podąża leniwie śladami ojcowskich butów.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Po linii horyzontu


w piwnicach sieroty lęgły się jak bezdomna zwierzyna. na progu stała
kanka bez dna, dalej biały kwiecień roztrzaskany o cement i kilka cherlawych
brzózek za płotem. wysłuchawszy, co mają im do powiedzenia, oboje zaczęli
dorastać do swoich rąk. trawy malowały podwórze, zostawiając miękkie siwe
pasma w miejscu ścieżek; długie cienie lubiły osuwać się w noc. musieli
uważać, by nie padły całkiem pijane, a ciała nie wróciły pod drzwi

do skrzypiących klamek, głodnych kotów i cicho łuszczących się farb.

sobota, 17 kwietnia 2010

Desygnat


dla niego każda była piękna, a tym piękniejsza im mocniej
odchylała głowę. patrzył, nie dotykał. każdy najmniejszy
ruch potrafiłby ją spłoszyć. rozwleczony rękaw osłaniał jego
dłoń jak bukiet patyków kwiaty, przecież mogła uwierzyć.

posklejał imiona, dźwięki, zapachy.
powietrza nabrał w garść, by po uwolnieniu
wsparło się na palcach.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Warkocze



przy warsztacie kwitnie dziki bez. gałęzie rozkłada
na drzwiach. stuka w szyby, których nie ma. chcieliśmy
go wyrwać zeszłej niedzieli, lecz korzenie miał jak

włosy Zuzanny. za domem babki sterczały w zielonych
chustach; światło zawiązało się na supełek, ścisnęło mocno
i pękło. pryskały gwoździe i drzazgi:

ojciec zbijał płot, póki sam nie wrósł w ziemię.

piątek, 9 kwietnia 2010

Siedlisko


pośrodku kuchni miska i krzesło. Alicja myje
żyrandol, wspinając się na palce. powtarza, że domy
są pamiętliwe i wilgocią szemrają po kątach

a wiatr krzywdy kładzie pod progami. na strychu
krzty światła; wiadro odmierzyło pojemność czasu
i chmur. pajęczyny wodzą na pokuszenie.

niebawem wyciągniemy gazety z okiennych szpar,
przemówią szuflady i lustra. matka przyłoży ucho
do ściany, przeżegna się i wróci do spiżarni.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Koleje


wiosna wyrasta z podłóg. czujesz nierówne oddechy
drewna, skóra pulsuje jak farba na ścianach. z peronu drugiego
odjechał pociąg na Gdańsk. pies podkulił ogon i zawył.


jeszcze ławka ziębi przez chusteczkę. w kieszeni list od matki,
pół kromki chleba; wstajemy, prowadzisz mnie do okien.
szyba jak pryzmat rozszczepia światło z podwórza.