Zaczęło się od lipy: marzec na pęczku,
pęknięta ściana, dziadek w berecie z antenką
na wpół pochylony. Wycięli i koniec.
Naście lat. Nie płakałam, myślałam: ech,
kawał świata przede mną, będzie się w co wgryzać,
tyle jabłek, ust i Bóg wie czego jeszcze.
Ostała się grusza i dom, starowinka wiecznie samotna,
wyczekująca kogoś lub czegoś przy głównej ulicy;
bidulka stuletnia z okładem
zajęta przez nowotwór od progu po strych.
Alicja myła okna.
Każdej wiosny kłęby sierści obrastały zapiecek.
Ubywało nas
aż wreszcie ubyło kątów, pająków, krzeseł,
ślizgającego się po dachówkach światła.
czwartek, 19 listopada 2015
piątek, 13 listopada 2015
Palimpsest
Sny są miarą odległości. Opowiadam ci o miejscach,
które o świcie bledną i stają się płaskie jak fotografia
(zresztą, wszystko tutaj jest jakby mniej realne:
szpaler brzóz za garażem i kanka z mlekiem na progu,
plac targowy, cmentarz). Więc może tak naprawdę
nikt nie umarł, może tamta noc nigdy nie nastąpiła,
jedynie oczy zamknięto
albo to okiennice – zakleszczone w mojej pamięci –
mącą głębię ostrości i barw.
Sny są miarą przywiązania. Zaplótłszy historie, choroby
i przekleństwa, jesteśmy jak dwa drzewa rosnące zbyt blisko.
Wkrótce rozsadzimy ściany naszych dawnych domostw,
by z pacierzy i lamentów posklejać nowe,
ciut chybotliwe – ciepłe jak pocałunek.
które o świcie bledną i stają się płaskie jak fotografia
(zresztą, wszystko tutaj jest jakby mniej realne:
szpaler brzóz za garażem i kanka z mlekiem na progu,
plac targowy, cmentarz). Więc może tak naprawdę
nikt nie umarł, może tamta noc nigdy nie nastąpiła,
jedynie oczy zamknięto
albo to okiennice – zakleszczone w mojej pamięci –
mącą głębię ostrości i barw.
Sny są miarą przywiązania. Zaplótłszy historie, choroby
i przekleństwa, jesteśmy jak dwa drzewa rosnące zbyt blisko.
Wkrótce rozsadzimy ściany naszych dawnych domostw,
by z pacierzy i lamentów posklejać nowe,
ciut chybotliwe – ciepłe jak pocałunek.
piątek, 21 sierpnia 2015
Punkty wyjścia
Oto widmo środka świata: przenieśliśmy się do miejsca,
które dawno przestało oddychać. Ostatni trop widniał na mapie
niczym plama na skórze; brunatny, budzący złe przeczucia,
o niewyraźnych konturach. Teraz należy przywrócić pamięci:
moją i twoją, wody i powietrza, gliny i szkła. Kiedy zaś poruszą się cienie,
wszystek popiół spłynie ku miastu, a noc uleci parą z ust –
wtedy oznajmię: koniec sezonu. Słońce malować będzie szron
fioletem i seledynem. Zdążymy coś odbudować, nakreślić kolejne mapy;
dynie – urosną pękate niby garnki. A garnki – pękną jak słowa.
które dawno przestało oddychać. Ostatni trop widniał na mapie
niczym plama na skórze; brunatny, budzący złe przeczucia,
o niewyraźnych konturach. Teraz należy przywrócić pamięci:
moją i twoją, wody i powietrza, gliny i szkła. Kiedy zaś poruszą się cienie,
wszystek popiół spłynie ku miastu, a noc uleci parą z ust –
wtedy oznajmię: koniec sezonu. Słońce malować będzie szron
fioletem i seledynem. Zdążymy coś odbudować, nakreślić kolejne mapy;
dynie – urosną pękate niby garnki. A garnki – pękną jak słowa.
wtorek, 4 sierpnia 2015
Szkicownik
Cienie kładą się na dachach jak koty. Przy Largo di Torre Argentina
wprawione w ruch powietrze gęste jest od zdrad i mimozy.
Nim zdążyliśmy uwić gniazdo, kolejna wiosna obrosła w mewi puch
i kurze łapki pod oczami – nieco z beztroski, ciut z niedospania.
I tak staliśmy się pęknięciem w czasie. Napięciem między wielością a pełnią,
w której słowa – co głośniej wypowiadane – rozmazują sylwety kopuł.
Kiedy mówimy do siebie: spójrz – wtedy pocięte na warstwy miasto
z wolna stapia się w brzemienne, ciepłe ciało. To w nim zapisane są echa
wszystkich zbrodni, miękkość piersi i podbrzuszy, jednia oraz przypadkowość.
To geometria dziejów: misterne konstrukcje więźb, oprawy blejtramów
i siła dłuta wymierzonego w kamień niczym rostra w stronę zatoki.
Idzie noc. Wraz z nocą zjawiają się duchy. Marmur jest biały,
a my całkiem nadzy: dwa wilcze oseski
z mlekiem matki na pyszczkach.
czwartek, 30 lipca 2015
Rozwarstwienie
W każdej grudce ziemi mieści się dialektyka umierania
i narodzin. Rozsypane u kolan znaki utworzyły milczące konstelacje,
mieszając się z gliną, potem i rosą. Ożywiłaś je tylko na moment,
spójrz, już zaczynają wysychać – mówisz, a ja dodaję:
jak gdyby chciały od nowa wedrzeć się w głąb tej wsi,
tego globu, czasu, może wieczności.
I naraz wybija południe. Wyczekujemy kolejnych tropów,
celebrując pocałunek ładu z chaosem; które to już z kolei
spotkanie Italii z Barbaricum? Suche zagony powiły rumianek,
na miedzach topole sterczą jak szpalery cyprysów.
Tak oto staje się świat, proszę was, droga publiczności.
Przed nami jak klatki filmu przewijane od końca do początku
potwierdzają się zamierzchłe przestrzenie oraz czasy.
I nic nam do tego; imitatio Dei, powtórzenie, retrospekcja.
Płyniemy falami, wznosząc się i opadając
w lustrzane odbicia historii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)