sobota, 10 października 2009

Geniul loci


pisz mnie ciągle od nowa i skreślaj. i nie pozwalaj
powszednieć dla nocy polskich, latarniami rozszczepionych na
kocich łbach. wypowiadaj mnie. wyschniętymi wargami powtarzaj,
aż wyrosnę w pustych bramach, napełnię kształty i przyczyny
od początku.

nigdy nie będę bardziej niż teraz
jestem, przeciekam przez powłoki miasta, kominy i dachy
porozbierane do snu. nigdy nie zobaczę mniej niż teraz, kiedy samotność
przysypia z butelkami pod pazuchą, a szczęśliwa trzynastka
dzwoni na Basztowej.

pisz mnie na murach, na drzewach, na pustych placach:
ciało jest słowem wilgotnym i ciasno przylega do okien.

poniedziałek, 5 października 2009

Gdy zasypiają demony


nad ranem gasną latarnie i wtedy najczęściej
robię coś dla swojej śmierci. po omacku ale bez wyciągniętych
ramion i przymrużonych oczu
nie wyginam kręgosłupa, nie straszę ścian
kocią sylwetą

zbyt ciemno jest by pisać a zbyt jasno
by spać. o tej porze rozum modlitwy odkleja
od dworcowych ławek, w barze sprzedają pierwszy czerwony
barszcz

samoświadomość wchłonęła już zimny kaloryfer i niedopite
wino. teraz siedzi między firaną a oknem albo wyskubuje pierze
z poduszek. na dywanie gęsi puch

i anioły w Krakowie

środa, 30 września 2009

Geometria niedoskonała



zbierając poziomki po rowach
przy stacji kolei wąskotorowej
pod skorupą kształtów zastygamy
w pionach i poziomach

ciśnienie wzrasta przerasta
domy kościoły rozpycha ulice

kiedy wymawiam twoje imię
w oknach pękają żyłki światła

piątek, 25 września 2009

Kręgi


czasem bywam, byle nie za często.
jesienią piach garnie się do butów, a my
jesteśmy zbyt śmiertelni by wracać.


deszcz jakby zwolnił. ta ulica, którą chodziłam
po gazety, po ciebie, po każdą zwykłość i niecodzienność:
wszędzie tylko kasztany i kasztany.

kiedy byłam dzieckiem, szukałam kasztanów
przy murku, między szkołą a domem.

dzisiaj łupiny leżą puste.

sobota, 19 września 2009

Próba autoportretu



nauczyłam się patrzeć nieufnie
przez siatkę skrzywień i załamań. teraz
uczę się tylko skraplać w pachwinach

i wszystkie ciała żywe, pulsujące
zamieniam w przeczenia

zastygła w kontrastach i perspektywach
nie umiem być bardziej niż widzę
wilgotnieję i wysycham. kończąc się

na palcach, pospiesznie łykam dym

Bezbolesna


pieszczę nagi dysonans
od kostek po pachwiny
tożsamość rozmieniam
na dotyk i słowo

Malowanie Polski


gdziekolwiek przyklękam. gdziekolwiek
rozszczepiam się w ciało przechodnia i w imię jego,
tam jest miękki umbrowy pejzaż.

wypełniam go prawie doskonale sztandarem chuścin,
krzywymi mokrych horyzontów. strzechą łatam dachy
a rumiankiem piach, którego kręgosłup pręży się
nad pszenicznymi żebrami.

kiedy wieczory przysychają do płócien, drzewa
o pomarszczonych palcach drapią niebo. sprzed chaty
stara wieszczka na łusce oleju odpada.

nie wywróży deszczu.