czwartek, 30 grudnia 2010

Długość snu i cienia


Maj pęczniał w deszczu jak zakażona skóra. Wiadra były miękkie
i śliskie, studnie czekały na dzieci lub chwiejące się na łapkach kocięta.
Babka zrywała piwonie, na Boże Ciało, na ołtarz. Mówiła coś
o snach i modlitwach, bólu kręgosłupa, gotowanej kaszy.

Nie była stara, tylko nieco zmęczona, te same szczupłe palce, oczy,
nos. Do ogrodu zabierała mnie zawsze, kiedy pytałam o zdrowie.
Nie rozmawiałyśmy o drzewach, które obumarły dawno temu
na tym cmentarzysku dla psów i świń. Było zbyt duszno.

Gdzieś między fiołkami a krzewinkami truskawek, potem
przy furtce, gdzie rosły róże. Z łebkami wplecionymi w drut
przypominały przerażone kobiety, które wtulają piersi
w jedyne na świecie ciało. Lęk chronił je od upadku w błoto.
Między kurze i kacze tropy, paszę i obierzyny z ziemniaków.

piątek, 24 grudnia 2010

Diabelska edukacja


kiedyś czas wpełznie pod wycieraczki. zapali księżyce.
otworzy chlebaki i tanie wina, których nie wypijemy do końca.

wtedy powiem:
nie śpij.

i zbadamy puls ścieżek. skóra zwabi komary, niespokojne noce.
policzy ćmy na żarówkach. snom rozkaże, by wylazły spod podłóg,
podpaliły ostatnie drwa i zaskwierczały w piecu.

a ja powiem:
kochaj.