wtorek, 30 marca 2010

Przenikanie


z wierchu dobry spowiednik. sterczy bez grymasu z obtłuczonym
grzbietem, to i nam klękać nie wolno; powietrze wrosło w usta,
jakby chciało wejrzeć w nasze pocałunki.

koło południa ból wpije się w kolana jak kosmatka w żleby.
pokuta, powiedzą. pokuta schodzi na palcach do dolin. pięty ma
zakrwawione i brudne, choć but zdejmuje zawsze ostatni.

sobota, 27 marca 2010

Nić


powroty przyrosły do siebie jak słoje.

tworzą nowe terytoria, które oswajamy dzielnie
za pomocą ciastek i ogryzków.

wchodzimy sobie do głów. usypiamy żywopłoty,
przesiąknięci dymem uczymy się puszczać pety wzdłuż krawężnika
jak dziecięce łódki.

obmyło nas z sekretów; możemy już wstać
i nie żegnając się wcale, palce oblizać po deszczu.

czwartek, 25 marca 2010

Przestworzenie


dzielą się na czworo. ona pachnie dziegciem
od zachodu i północy, z głową ułożoną na rękach.
pod płotem bryzgi przejrzałych wiśni
błyszczą jak krew.

on lato przesypał pomiędzy palcami, choć jeszcze
świeci. lipiec jest nieco wilgotny o poranku i trawa
łoskocze jak zmierzwiona sierść po łydkach;

kobiety są od kuszenia, a wróble
od znoszenia gwoździ. tylko czasem
śmierć daje się okpić i pot spija z pleców,
jakby serce miała w piersi,
nie polny kamień.

czwartek, 18 marca 2010

Trajektoria


nad ranem się szepcze. nad ranem klamki są zimne
i wilgotne, a otwierać drzwi
to prawie jak zanurzać palce
w misie z wodą święconą.

pies węszył koślawy horyzont. nietutejsi, setki razy
zawracaliśmy z drogi. lepka senność szła u boku, czasami
w podeszwy wbijało się szkło.

za plecami rosła panorama z dzwonnicą, dachy
i gęste ścieżki jednośladów. powiedziałeś, że już wcale
nie boli. że słońce, drzewa i tak dalej.
ziemia tajała.

sobota, 13 marca 2010

Wodopój


pamięta rzekę. spokój. gęste powietrze nad
ugiętymi kolanami i resztki alkoholu. uderzyły ich własne
odbicia, kiedy pisała patykiem po wodzie.
wrócili pomiędzy noc. taka była jasna.

od tamtej wiosny nie miewa snów.
budzi się wcześniej niż zwykle i nie otwierając
oczu, połyka wciąż ten sam obraz.

wieczorami wzrok wyostrza się, a skóra jędrnieje.
stoi w trawie bosa Zuzanna z rumiankiem we włosach,
zaplata ręce o zapachu polnym.

wtorek, 9 marca 2010

Nauka latania


zamknęły oczy. zdawało się im, że śnią, kiedy dotykały
swoich nagich ciał. pachniało powietrze i trawa pod oknem.
mozaika dywanów na trzepakach, gołych ścian, doniczek
to był początek i koniec. jej długie białe palce,
jej napięte mięśnie.

odkąd tylko podniosły się po pierwszym upadku,
sprawiają wrażenie coraz to piękniejszych.

spadają ze spokojem. już nie trzymają się za ręce,
nie odwracają głów.