piątek, 23 lipca 2010

Kompozycja z otwartym oknem


Zresztą to nie był finał, to była uwertura. *


Słońce zlizało zimę z dachów. Nic więcej.

Mieliśmy parę gwoździ i drewno kruche niczym
czerstwy chleb. Tak mało nas było, choć każdy wieczór
zbierał czyjeś cienie z poszycia. Nie uwierzysz, tatku,

mijał rok, a modlitwy wciąż niosły zapach krochmalu.
O świcie sen-jaszczurka wpełzał pod kamienie;
ciążył na skroniach, niedośniony jeszcze.

Kiedy nadszedł maj, koła wrzynały się w błoto,
w żywą ranę. Dwie mile, droga u stóp miasta, twierdzy.
To w maju przyjechał stryj. Prosto z Davos. Wiecznie

z papierosem w ustach. Całował piersi Maliny i moje
włosy. Trzeciego dnia zwieźli fortepian, czarny jak śmierć,
mogiła matki po roztopach. Brzezina pęczniała w deszczu.

Nie wiem, co dalej. Baby mówią, że pogoda.
Mamy dwa krzyże i okno otwarte na oścież; powiało
od wschodu i mówią, wyschnie – gościniec, ściana,

grób. Jeszcze sny nie te. Ale kiedyś zelżeją.



* J. Iwaszkiewicz, Brzezina

2 komentarze:

  1. umiejętność budowania tak zgranych i ładnych obrazów to sztuka. Nie sądzę, że to jest jedynie wyćwiczone. Skłaniałbym się bardziej ku stwierdzeniu, że jest to niewyobrażalnie duży talent, tak duży, że mój sięga mu jedynie do kolan. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. tym razem nie wiem, co odpisać.
    pozdrawiam serdecznie, Arku:)

    OdpowiedzUsuń