wtorek, 15 kwietnia 2014

Matrioszka

Wypełniamy coroczny rytuał odchodzenia. Tej nocy
zaorane pola będą gorączkować po blady świt.

Całując mnie w czółko, przywołasz po raz enty te same historie.
O dziedzicu, niemieckich sklepikarzach albo styczniu 1945, kiedy zrośnięci jęzorami
wód nie mogliście pójść na żywioł, a polodowcowy kraj
jak obraz dokonywał się czystym cięciem w rozrzedzonym powietrzu.

Opowiesz mi o grodach sterczących w strefie przyboju:
pełnych praśmieci i śmierci. Bezimiennych, nieopisanych. Dzikich
kaczek. Opowiesz mi, a ja taka rozespana i drżąca
wyczekiwać będę narodzin swojej matki –

zupełnie jakby to było zależne ode mnie.
Kreacja poza wszelką dialektyką. Rozpruwanie ziemi
uwikłanej w następujące po sobie wyże i niże baryczne.
Zgrzyt i zatrzask. Zębów, drzwi albo okien,

które wypuściły kolejnych domowników, znacząc odległość
stąd do nieba, rozbłysku supernowej, zgruchotanych kości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz