poniedziałek, 11 marca 2013

Odbicia

Ubywa nas, Alutko, więc zamknij drzwi.
Tyle marców schodziłyśmy w tym domu na pamięć,
aż kołyski powyrastały w progach. Zaokrągliły się
brzegi, kąciki i skraje – już nigdy nie krzykniesz,

uderzając łokciem o stół. Wyschniemy lada dzień,
niech tylko skóra przylgnie do kości, a języki do podniebień.
Podniebnych pościeli. Jak ścieli się ciało pośród rosy –
opowiesz mi, jak zmysły traci spięte klamerką;

czy tak właśnie spięte jesteśmy, przyklejone
do okien w noc, gdy cała okolica gaśnie niby świeczka?
A gdy za obraz wtykasz wierzbinę? Gdy biją pioruny,
stapiają łańcuch, leczą? Ubywa nas, Alutko,

lecz chyba już nic nie możemy zrobić. Ze wstydu i żalu
zapadamy się w ziemię, dachówka po dachówce.
Niedoczekane jak pokolenia, których nie stworzysz,
a które ja rozsieję we mchu i okruchach cementu,

by uwierzyły własnym oczom. Koniuszkiem palca
dotknę chorego miejsca na mapie, oznaczę rozstajne
drogi, mosty. Kuchenne światła tlące się w kałuży.

2 komentarze:

  1. Nie po raz pierwszy ten wiersz wprawia mnie w zakłopotanie.
    Urzeka w nim świadomość podróży odbytej przez autorkę - tak to sobie wyobrażam, hm... dostojność i niewiarygodnie piękna ckliwość. Słucham go czytając kolejny raz, potem kolejny...

    OdpowiedzUsuń
  2. Intymnie i poruszająco do ostatniego wersu. Zaczytałam się.

    OdpowiedzUsuń